Spotkało mnie dziwne, nieduże zrządzenie i biorę to za znak, chociaż nie wiem dokładnie jaki, bo znaki co prawda są drogowskazami, ale przecież nie drogą. Najbardziej przemawia do mnie droga okruchów z bajki, chociaż te okruchy w jakiejś wersji były zjadane przez ptaki i zostawał do obejścia cały las. Okruchy snów nie są jednak zjadane. W ostatnich snach sprzątanie, pusty dom, na podłodze resztki sznurków i paprochy, a dziś kurs ciągłości snów, zauważania drobnych wydarzeń i wklejania tych wydarzeń do białych albumów o twardych kartkach, aby łatwiej było widzieć, jak uchwytny jest to proces i jak nieprzerwany. Do tego ulubiona posadzka snów, yin i yang, w biało-czarną szachownicę. Dopiero teraz przypomniałam sobie ten sen, kiedy przez dwie godziny robiłam w jawie coś na rzecz ciągłości.
[markiza zawsze wychodzi o piątej]